Obudziłem się bardzo wczesnym popołudniem. Od razu poszedłem się umyć, a następnie na polowanie. Prawię złapałem średniej wielkości łanię, ale niestety byłem za wolny. Brzuch cały czas dawał znać o narastającym głodzie. Westchnąłem zrezygnowany i ruszyłem na poszukiwania następnej szansy na pyszne śniadanko. Próbowałem nie myśleć o Tashy. Ale się po prostu nie dało. To okropne! Nie wierzę, że jakiś napalony bóg (który nawet przez myśl mi nie przeszło żeby był prawdziwy) porwał moją ,,przyjaciółkę" i jeszcze ona się w nim zakochała. Ale zawiało telenowelą! W końcu zobaczyłem dużego zając. W sam raz na pierwszy posiłek tego dnia. Tym razem, udało mi się go złapać. Gdy to zrobiłem szybkim ruchem łapy (i pazura) wykonałem śmiertelny cios, i zacząłem się zajadać. Najedzony wróciłem do jeziora i wziąłem parę łyków źródlanej wody. Zaczęło robić się naprawdę gorąco. Bez zastanowienia rzuciłem się w wodę. Poczułem jak zimna woda delikatnie dotykała moje śnieżno-białe futro. W wodzie straciłem całkiem poczucie czasu... całkowicie. Wydawało mi się, że minęła tylko godzina, ale gdy się obejrzałem spostrzegłem, że wokół mnie zapanowała ciemność. Pochłonęła mnie, jak śniadanie które przed chwilą zjadłem, przynajmniej tak mi się wydawało. Gdy wyszedłem z wody zaczęło mi się robić zimno. Obejrzałam się wokół siebie, ale całkowicie zapomniałem gdzie jestem. Jedno było pewne.. jestem w lesie.. Dosłownie, a także w przenośni.
<Tasha?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz