Wstałam dzisiaj całkowicie zdezorientowana. Obudziłam się... NIE UWIERZYCIE! W parku, niedaleko miasta ludzi. Nie wiem co się stalo. Jedyną rzeczą, którą sobie przypomniałam z wczoraj to to, że szarpałam się z jakimś nieznajomym wilkiem... I BOOM! Jestem tu. Wziełam głęboki oddech i wstałam. W pobliżu nie było żywej duszy... na szczęście. Rozejrzałam się. Kompletnie nie wiem gdzie jestem... muszę biec, za chwilę pojawi się jakiś człowiek i klops! No i co ja biedna zrobię?! Pobiegłam wzdłuż rzeczki. W końcu dotarłam do czegokolwiek. Był to sklep... z bronią... dobrze się zapowiada. Pobiegłam dalej. Z tego co wywnioskowałam ze słońca była około 06:00. Nagle usłyszałam czyiś wrzask i oniemal nie zeszłam na zawał.
- Aaaaaa!!! Willlk!!! - nie czekając na jakiekolwiek wydarzenia, pobiegłam sprintem przed siebie.
- Kurwa! Gdzie ja wogóle jestem?! Jak dorwę tego, co mnie zakopał w tym bagnie, to jak matkę kocham, powyrywam mu łapy i ugotuję z rosołem! - szepnęłam do siebie wściekle. Ruszyłam przez zabudowania. "Po co im takie niestworzone budowle?!" Ludzie kiedy mnie widzieli wrzeszczeli, jakby jakiś szatan ich nawiedził. Wreszcie dotarłam do lasu, który nie był co prawda lasem Camber ale już go kojarzyłam. O godzinie 13:30 dotarłam już do watahy. Padnięta rzuciłam się na pierwszą lepszą trawe i już spałam.
<Ktosiek?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz