sobota, 7 marca 2015

Od Hanto cd Mery

Nocowałem na rozłożystym drzewie. Spało mi się raczej dobrze. Spałem jakieś dwie godziny, co było raczej dobrym wynikiem, bo zwykle bezsenność każe mi się obudzić po półtorej godziny. Ale dwie godziny to dla mnie zupełnie wystarczająco. Najpierw leżałem jakiś czas na grubej gałęzi bez większych planów na dzień. Potem, gdy głód kazał mi zapolować, posłusznie zleciałem i zacząłem się rozglądać. Odnalazłem jakąś pustą jaskinię, w której były pokaźne zapasy w miarę świeżych królików. Wziąłem je wszystkie i zakopałem je (oprócz jednego, którego mam zamiar zjeść) przy drzewie, na którym wcześniej leżałem. Postanowiłem, że będzie to jedna z moich kryjówek. Mam już dwie w górach i jedną w ruinach. To drzewo jest czwartą. Zjadłem bez pośpiechu królika i zacząłem sobie latać. Tak bez przyczyny po prostu sobie latać, żeby znaleźć coś do roboty. Nie było jednak nic ciekawego. W pewnym momencie ujrzałem jednak fluorescencyjną kreaturę, którą wczoraj widziałem.
- Panna Mery... - szepnąłem do siebie. Spocząłem na najbliższym drzewie tak, by mnie nie widziała. Gadała z jakimś królikiem jak nawiedzona.
- Hanto... - usłyszałem szept w głowie. Ten kurewski szept.
- Nie teraz. - warknąłem cicho.
- Hanto, teraz. - zabuzowało we mnie. Zleciałem jednak z drzewa i poleciałem gdzieś, gdzie nikogo nie było, czyli do kryjówki w górach.
- Czego odemnie chcesz tym razem, pizdo? - warknąłem, a przedemną ukazała się duch-wilczyca. Dobrze ją znałem. Oj, za dobrze.

- Nie mów tak do mnie, dziecko. Dobrze wiesz, że chcę dla ciebie dobrze.
- Chcesz dla mnie dobrze?! Moja matka jakimiś szamańskimi kurewskimi metodami odbiera mi mój wygląd dla swojego dobra i robi ze mnie totalnego skurwysyna, którego wszyscy się boją! Mam ci wierzyć, że to dla mnie dobre?!
- Chciałam ci tylko powiedzieć, że możesz otrzymać swój wygląd. Znaczy nie swój. Swojej siostry. - powiedziała spokojnie
- W życiu bym jej tego nie zrobił, bezduszna bestio! Nie mam zamiaru jej tego robić!
- Ale ona nie ucierpi. Ona nie żyje. - zamarłem. Nie mogłem nic powiedzieć. Po prostu stałem i wpatrywałem się w moją matkę.
- Co... ty... jej... zrobiłaś?! - wywrzeszczałem w końcu
- Nic! Ona sama umarła.
- I jeszcze powiedz, że ze starości. - warknąłem
- Nie. Wykrwawiła się na śmierć. Kłusownicy ją dopadli. - nagle sobie coś uświadomiłem
- Zaprowadź mnie do niej.
- Ale...
- Zaprowadź, kurwa! - musiałem doprowadzić do tego, by matka się mnie bała. Zasłużyła sobie wszystkim, co przez nią przeszedłem. Ona w formie ducha, nie zmaterializowanej zaczęła lecieć przed siebie, a ja za nią. Co chwilę ją popędzałem. Czas był dla mnie w tym momencie bardzo ważny. Byliśmy bardzo oddaleni od watahy. W końcu dolecieliśmy. Już z daleka widziałem jej piękną, różową sierść. Była mocno pokryta krwią. Zleciałem na ziemię. Odnalazłem tą okropną ranę. Dotknąłem jej. Zamknąłem oczy. Zacząłem w myślach mówić różne zaklęcia, śpiewać różne pieśni, intensywnie myśleć. Po parunastu minutach otworzyłem oczy. Po ranie została blizna, jednak Diloa dalej leżała w bezruchu. Jej serce nie biło. Patrzyłem na nią z nadzieją.
- Hanto... jak ty to... - zaczęła moja matka
- Nie mówiłem ci, że mam moce. Bo chciałem odejść z tej łopatologicznej rodziny. Wszyscy tu są magami. A ja nie chciałem, więc mówiłem, że nie jestem. Nie wiedziałem jednak, że przez to odbierzesz mi wygląd a dasz mi jakieś smoliste futro i wypierdolisz za góry za lasy bym siał postrach. Ja tylko chciałem odejść. Grzecznie, po cichu. Diloa też chciała, ale się bała. - mówiłem patrząc na siostrę. Ciągle nie wznawiała oddechu, ale ciągle miałem nadzieję.
- Hanto... - matka "zmaterializowała się" i chciała mnie przytulić. Ja natomiast uderzyłem ją skrzydłem tak mocno, że odleciała daleko. Nie mogła mi teraz przeszkadzać. Klepnąłem parę razy Diloę po policzku. Nic to nie dało. Chyba przyszedłem za późno. Położyłem się obok niej.
- Pamiętasz naszą przysięgę...? Tam gdzie ty, tam i ja? - szepnąłem - Więc zaraz się zobaczymy, kochana. - przymknąłem oczy. Już miałem swoją mocą się zabić, gdy nagle coś mnie uderzyło w policzek. Była to siostra.

Natychmiast wstałem. Patrzyliśmy się na siebie w milczeniu. Nagle z mojego oka wylała się łza. Nie czułem tego od wielu lat. Wzruszenie. Ja nie mogłem uwierzyć, że kogoś wskrzesiłem i że się wzruszyłem. Ona chyba nie mogła uwierzyć, że mnie widzi i że została wskrzeszona.
- Już prawie zapomniałam jak wyglądasz... - powiedziała i wybuchnęła płaczem wtulając się w moje futro. Mi też łzy zaczęły się lać ciurkiem. - Chcę stąd uciec Hantusiu... chcę uciec... - płakała.
- Nie możesz iść ze mną. Musisz iść gdzie indziej, bo mnie może namierzać. A gdy namierzy mnie, to gdybyś była ze mną, to ciebie też by znalazła i kto wie, co by z tobą zrobiła.
- Ale ja tak za tobą tęsknię! - krzyknęła półgłosem
- Ja też, ja też, siostrzyczko... - poraz pierwszy od lat poczułem miłość. Ale miłość, która nie może przetrwać. - Uciekaj, siostro. Kiedyś się spotkamy. - przytuliłem ją jeszcze mocniej i jeszcze bardziej zacząłem płakać.
- Idę 6874 kroki na północ. Zapamiętaj. Odwiedź mnie kiedyś.
- Obiecuję. - powoli odczepiliśmy się od siebie. Oboje jeszcze płakaliśmy. - Zaraz ona tu wróci. Biegnij i licz kroki. - dałem jej buziaka w czoło, a ona rzuciła się biegiem w określoną stronę. Ja zacząłem lecieć w przeciwną. Byłem totalnie skołowany, ale mimo wszystko spełniony. Czułem, że wypełniłem swój cel. Mogłem umierać, ale wolałem jeszcze żyć, by kiedyś spotkać siostrę. Moją kochaną siostrę... wróciłem po parunastu minutach na drzewo. Położyłem się. Schowałem twarz w łapach. Nie chciałem, by ktoś zobaczył, jak płaczę. Uspokoiłem się w końcu i po prostu leżałem. Nie chciało mi się już nic dzisiaj robić. Byłem okropnie zdołowany.

<Mery? Właśnie jesteś świadkiem wypompowania weny. Czuję się dumna z tego opowiadania OuO>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz