- Ja... przepraszam. Mam zły dzień i... poniosło mnie. - mówiłem nie patrząc na nią. Ją najwyraźniej ździwiły moje przeprosiny, bo się nie odzywała. - I nie wspóczuj mi. - rzuciłem bez emocji. Odwróciłem się i zacząłem iść powolnym krokiem w stronę drzewa. "Jestem maszyną szyjącą złość, agresję i postrach. I nic już na to nie poradzę." - powtarzałem w myślach. Po prostu poziom mojej radości był równy. Szorował, cholera, po ziemi. "Może Mery miała rację? Może tylko niepotrzebnie zaburzam równowagę w przyrodzie? Może to już czas na mnie? Może gdyby mnie nie było, to by było lepiej?" - gdybałem. Nachodziły mnie na prawdę czarne myśli. Bałem się, że zaraz nawiedzi mnie ta psychopatka, którą potocznie nazywam moją matką... gdyby ojciec wiedział, co ona zrobiła...
- Czy ty mnie wogóle słuchasz?! - wrzasnęła Mery wyskakując mi naprzeciw
- Um, przepraszam, zamyśliłem się... lepiej żebyś za mną nie szła, nie chcę, żeby cokolwiek ci się stało z mojego powodu. Jestem zaprogramowany do bycia tym złym. Nikt nic już nie może zrobić. Ale możesz powtórzyć co mówiłaś. - mruknąłem
<Mery?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz