Leciałem przed siebie przy okazji oglądając magiczny naszyjnik zwisający mojego karku. Ma się tę podzielną uwagę, nie?
W każdym razie nie mogłem się doczekać spotkania z siostrą. Chciałem pogadać z nią na spokojnie, dać jej z powrotem ten wygląd zaklęty w naszyjniku, może nawet razem zaczniemy łazić po świecie?
Po jakichś dwóch godzinach lotu zmęczyłem się nieco. Na szczęście byłem już na miejscu - 6874 kroki od miejsca, gdzie ją wskrzesiłem.
- Musi być gdzieś w pobliżu... - mruknąłem do siebie. Postanowiłem jednak najpierw się napić i coś przekąsić. Powolnym krokiem ruszyłem przed siebie.
- Ym, cześć! - usłyszałem speszony głosik. Zza krzaków wyszła jakaś wadera nieco onieśmielona moim nietypowym wyglądem. - Jesteś na terenie Watahy Płomieni. Chciałbyś dołączyć? - zapytała podchodząc bliżej
- Hm, jeszcze się zastanowię. - powiedziałem tajemniczo - Mogę otrzymać nieco wody i pożywienia? - spytałem udając niewinątko
- Och, więc jesteś podróżnikiem! Oczywiście, proszę za mną. - powiedziała miło. Chciało mi się rzygnąć tęczą, jednak postanowiłem zrobić dobre wrażenie, by potem je wykorzystać.
Szliśmy, a ona opowiadała mi o jakichś zwyczajach watahy, o terenach i innych mało ważnych rzeczach. Po jakimś czasie weszliśmy do dużej jaskini. Podała mi w miarę świeżego, ale chudego królika i miskę wody.
- Częstuj się. - uśmiechnęła się
- Jesteś tu Alfą? - zapytałem rozpoczynając jedzenie
- Tak. Przejęłam tytuł po rodzicach.
- Mhm... czyli wiesz, jakie wilki w tej watasze są?
- Oczywiście. - skinęła głową - A co?
- A sprawdziłabyś, czy nie ma tu wilka imieniem Diloa?
- Ym... pewnie. - podeszła do stoliczka pełnego papierów. Wzięła jeden z nich. - Diloa, Diloa... jest! A jeśli mogę wiedzieć, czemu pytasz?
- Widziałaś się z nią ostatnio? - spytałem nie odpowiadając na jej pytanie
- Nie. - powiedziała niespokojnie - Nie widziałam jej odkąd zdeklarowała się, że dołączyła.
- Aha. - bąknąłem.
- Vierra? - usłyszałem głos. W wejściu do jaskini stanął wilk
- Tak? - odparła wilczyca
- Bo miałem sprawdzić, czy wszystkie wilki są. Nie ma Diloi. Ale za to jest to. - rzucił z przerażeniem w oczach czarny worek. Pani Alfa podeszła do niego i otworzyła, a ja po cichu podreptałem za nią.
- C-c-co? Greta nie żyje? Okropność! Kto to zrobił?! - mówiła wadera niedowierzając. Nagle obróciła się w moją stronę. - Czemu pytałeś o Diloę?! - powiedziała gniewnie
- Spokojnie, Vierra. Jeszcze jedna informacja. Jeden wilk chodzi samotnie po naszych górach. Nie znam go. - rzekł spokojnie wilk
- Słuchajcie, kochani. - powiedziałem już swoim normalnym, bardziej oschłym, ale ironicznym tonem - Teraz ciebie zabiję, bo o niczym nie powinnaś wiedzieć. - rzuciłem okiem na Vierrę - A ty mnie zaprowadzisz do tego wilka, albo ciebie też zabiję. Rozumiemy się? - wyszczerzyłem się. Ich miny były bezcenne. Byli osłupiali i nie mogli się ruszyć ze zdumienia. Uderzyłem waderę w twarz by upadła, ale nie tak, żeby odrazu umarła, albo zemdlała. Wilczur po chwili natomiast był związany sznurkiem, który był obok mnie i miał zakneblowane usta przez szmatkę, która również ku mojemu szczęściu leżała obok mnie.
- Czego ty od nas chcesz?! Nie ujdzie ci to na sucho, patałachu! - wrzeszczała wilczyca, jednak zatkałem jej usta drugą szmatką.
- Kochana, nie irytuj się tak, bo przed śmiercią mogę cię jeszcze zgwałcić. - uśmiechnąłem się gorzko. Ona zaczęła wstawać, jednak dostała drugi raz w twarz i ponownie padła. Związałem jej szyję resztą liny, która została po związaniu basiora. Drugą część liny przywiązałem do pobliskiego drzewa, by pętla na jej szyji powoli się zaciskała. Wszyscy pomyślą, że to samobójstwo, gdy za chwilę odknebluję jej buzię. Z wilczurem zrobiłem inaczej. Rozwiązałem go (widać było, że jest ciapowaty i strachliwy, więc nie zdołałby uciec, tylko leżałby nieruchomo) i zawiązałem jego szyję. Kazałem wstać. On posłusznie to zrobił.
- Słuchaj, kochaneczu. Biorę cię na grzbiet, ty mnie prowadzisz gdzie mam lecieć by znaleźć tego wilka w górach. A jak tylko mnie źle wyprowadzisz, to czeka cię ten sam los, co ją. - mówiąc to odkneblowałem nieżywej Vierr'rze usta. Potem szybko wziąłem na plecy wilczura, odkneblowałem go, a drugą część sznurka przyczepiłem do mojej łapy. Jak będzie się miotał, to mu się pętelka zaciśnie. Tchórzliwiec posłusznie wskazał kierunek. Wzleciałem w górę. Po jakimś czasie zauważyłem czarno-białą wilczycę. Poczułem ulgę.
- Przepraszam stary, ale jeszcze wszystkim rozpowiesz. - rzekłem i spuściłem z grzbietu, a jako że byłem w powietrzu, to pętla automatycznie się zacisnęła i po chwili z pana tchórza zostały zwłoki, które zrzuciłem na ostre skały. Podleciałem do Diloi. Wiedziałem, że to ona, tylko ze zmienionym wyglądem.
W głowie miałem jedno pytanie - czemu zabiła jakąś Gretę? Zaraz się wszystkiego dowiem. Podleciałem do niej bliżej ale, tak, że mnie jeszcze nie widziała. Gdy byłem tuż za nią, pacnąłem ją po przyjacielsku w ramię. Obróciła się ku mnie.
- Ty... ja... bo... sss... ych... - mówiła z dziwną furią, niepewnością i rozpaczą w oczach.
- Spokojnie siostro, już to naprawię. - mówiąc to dotknąłem naszyjnika i zacząłem przekazywać jej swój dawny wygląd. Ku mojemu ździwieniu, gdy tylko ujrzała naszyjnik rzuciła się na mnie z pazurami. Podleciałem w górę. - Diloa, co jest? Spokojnie, zaraz będziesz sobą. - powiedziałem spokojnie, ale ona ciągle warczała i syczała skacząc ku mnie. Coś było z nią nie tak.
- Hanto! Ty zdrajco! - krzyczała z obłędem w oczach
- Boże, co ona z tobą zrobiła...? - szepnąłem
- Hanto! Wy jesteście razem! A mnie wykurwiliście! - zaczęła płakać - Czyj jest niby ten naszyjnik?! No czyj?! - wrzasnęła na cały głos
- Posłuchaj mnie. Ona nie żyje! Zabiłem ją! Wytorturowałem! Wziąłem naszyjnik, żeby oddać ci wygląd!
- Kłamca! Wyrzuć to natychmiast, to uwierzę!
- Nie otrzymasz wtedy wyglądu.
- Gówno mnie to obchodzi! Wywal to, albo stąd wypierdalaj!
- Rany świata, Diloa, czemu ty mnie nie słuchasz?
- Kto tu nie słucha?! Wywal to!!!
- Będziesz żałować. - starałem się ją uspokoić
- Tak?! Tak? Tak...? - mówiła coraz ciszej i spokojniej. Ciągle jednak płakała. - A wiesz, czego nie będę żałować? - spytała z prawdziwym szeleństwem w oczach - Tego. - rzuciła się z góry.
Świat nagle się dla mnie zatrzymał. Pomóc jej? Nie pomóc? Co zrobić? Czy ona się uspokoi? Czy to się opłaca? Czy na zawsze zostanie zgorzkniałą psychopatką?
Nagle mnie olśniło. Rozłożyłem skrzydła i rzuciłem się w jej stronę. Tuż nad ziemią założyłem jej żółty naszyjnik na szyję. Parę sekund później leżała nieżywa. Czekałem, aż stanie się duchem. Na zawsze będzie żyć. Nie da rady już ściągnąć naszyjnika. Wszystkie moce z naszyjnika zostały przelane na nią. Jako duch nie będzie miała naszyjnika, tylko po prostu wszystkie jego moce będzie mogła użyć kiedy chce. Nigdy nie zazna śmierci. Teraz naszyjnik bez mocy jest bezużyteczny, jednak ciągle czułem się dumny. Po chwili z ciała wyleciała dusza. Duch. Cokolwiek. Zdezorientowana Diloa popatrzyła najpierw na siebie, potem na mnie. Nie wiedziała co powiedzieć.
- Hanto... Hanto... Hanto... - chciała zaczynać, ale nie wiedziała jak dokończyć. Nie mogłem nawet odczytać z jej buzi, jakie ma teraz emocje. Miała pokerową twarz.
- Nic nie mów. Może kiedyś się jeszcze spotkamy. Ja lecę do Watahy Jasnego Blasku, jakby co. Nie wiem, czy teraz chcesz być na zawsze sama, czy wolisz mnie mieć przy sobie... rób jak chcesz. Tylko doceń to, ile razy uratowałem ci tyłek i ile dla ciebie zrobiłem.
- Ja... ja jeszcze się odwdzięczę. - wyszeptała. Jej głos był jednocześnie pełen rozpaczy, złości, radości i wogóle wszystkich emocji. "Musi to wszystko przemyśleć." - pomyślałem
- Do zobaczenia. - rzuciłem jej delikatny uśmiech. Westchnąłęm głęboko i ruszyłem z powrotem w stronę Watahy Jasnego Blasku.
- Do zobaczenia. - usłyszałem jej głos i cichutki szloch, ale przeplatany śmiechem. "Na prawdę musi to wszystko przemyśleć." - pomyślałem i rozpocząłem lot.
<Mery?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz