Rozpocząlem dzisiejszy dzień od zbierania jedzenia na wyprawę. Przedwczoraj pokłóciłem się z jakąś głupią waderą, o to że jestem mały i że nie powinienem pałętać się po watasze, tylko siedzieć w jakimś ciepłym domku i pozwolić się niańczyć. Nienawidzę jak ktoś nazywa mnie małym basiorkiem!!! Sześć miesięcy to jest przecież dużo! Kiedy już byłem przygotowny do podróży przypomniałem sobie, co mówiła moja mama kiedy rozmawiała z tatą o mnie. To było nie tak dawno... ogarneła mnie wściekłość na dorosłych. Są tacy ,,kochający" ale jednak porzucają swoje dzieci. Poczułem jak mięśnie mi się naprężają i ruszyłem przed siebie. Wiatr wiał z północy na południe. Słońce wychodziło zza chmur powodując że śnieg lekko się topił. Biegłem tak szybko, że aż czasami musiałem się zatrzymać żeby zorientować się gdzie jestem. To prawda, że złość zaślepia. Kiedy ujrzałem krajobraz przed sobą, omało nie zemdlałem. Przedemną ukazały się wysokie, malownicze a także tajemnicze góry. Nic co widziałem w swoim życiu, nie było takie śliczne, mroczne... wprost CUDOWNE!!! Przez dłuższy czas wpatrywałem się w ten widok. Kiedy zorientowałem się, że patrzę już ponad godzinę, zacząłem sie wpinać. ,,Udowodnię wszystkim, że nie jestem byle kim!''- powtarzałem sobie w myślach.
<Ktoś? =)>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz